LO nr 43, Warszawa, Gładka 16
Janina Niemczynowicz    —    Pamiętnik 1916-1919

Do strony głównej SP i LO 43, Warszawa, ul. Gładka 16

||««pierwsza   |«poprzednia  -  62  63  64  65  66  67  68  69  70  71  72  -  następna»|   ostatnia»»||

67 z 73

[31 października 1918]

... panie pomagały tamtym panom pakować, a my z Matulą panu Albertowi. O godz. 6 była kolacja wspólna pożegnalna; pan Albert musiał wcześniej wyjechać niż wszyscy inni, bo był najmłodszym oficerem i nawet myślał, że może nie będzie mógł być na tej kolacji, ale potem tak jakoś urządził, że został się i gdy miał wszystkie rzeczy złożone przyszedł jeszcze do naszego pokoju na chwilkę, a potem poprosił nas z Matulą, żeby jeszcze pójść z nim na spacer tak jak zwykle wieczorem naokoło kręgu. Pan Albert był jakiś bardzo poważny i uroczysty, a jak wziął mnie i Matulę pod rękę, to czułam, że drży cały. Rozmawialiśmy tylko o sposobie pisywania do siebie, o tem, czy my się jeszcze kiedy zobaczymy i w jakich warunkach. Mnie wtenczas jakoś tak wydało się, że to już my nigdy więcej nie zobaczymy się i wzięłam, i powiedziałam mu to; ale potem bardzo żałowałam, gdyż widziałam jaką mu to straszną przykrość zrobiło, powiedział z takim żalem, że jak to ja przy samym rozstaniu mogę mówić takie rzeczy, że on znowu wierzy na pewno, że się zobaczymy, gdyż kto chce się zobaczyć, ten zawsze może to jakkolwiek zrobić, więc chyba, że go zabiją na froncie. Nadszedł jednak czas, że musiał się ze wszystkiemi pójść pożegnać i wyjeżdżać, lecz powiedział, że z nami chce się teraz pożegnać, żeby potem przy wszystkich móc sobie tylko obojętnie ręce podać, a więc uścisnęli się serdecznie z Tatusiem, Matulę i mnie pocałował w rękę, życzył nam wszystkiego najlepszego, lecz głos mu jakoś drżał; ja byłam też tak jakoś wzruszona, że ani słowa życzenia, ani pożegnania nie mogłam wymówić, uścisnęłam mu tylko rękę i już. Potem poszedł do pokoju i pożegnał się ze wszystkiemi, ale jak wyszedł na ganek, przypomniał sobie, że jeszcze nie żegnał się z p. Mańkowską, a więc zapytał się o nią, a ona odzywa się na ganku: "Ja tu jestem", okazuje się, że siedziała tam cały czas i widziała nasze pożegnanie. Pan Albert podszedł do niej i pożegnał się, ale naturalnie w rękę nie pocałował, gdyż nie ma u nich tego zwyczaju, a ona mówi mu z ironją: "O i nawet w rękę nie pocałował!" więc on stanął taki jakiś osłupiały, nie wiedząc co zrobić, a Matula mówi: "Proszę pani, przecie u nich wcale nie ma tego zwyczaju" - a ona na to - "tak, a czemu panią i Ninkę pocałował?". Nic nie odpowiedział na to pan Albert, tylko zawrócił się i odszedł, i powiedział do nas, ale dosyć głośno: "Dumm bis zu Ende"1.

- Potem przyszła mu myśl do głowy, że ponieważ on ze wszystkiemi się pożegnał i rittmeister będzie myślał, że on już wyjechał, więc on może teraz jeszcze pójść z nami na spacer na jaką godzinkę i weźmie tylko swego konia osiodłanego razem, a potem na drodze siędzie i pojedzie, ale tylko zaczęliśmy odchodzić, gdy zobaczyliśmy, że i wszyscy Niemcy się żegnają, więc już on musiał jechać, a my musiałyśmy wracać żegnać się z niemi, a więc uścisnął nam jeszcze raz ręce, skoczył na konia i poleciał - odjeżdżając i potem z daleka ciągle było słychać jego wołanie "hallalakiri!" które tak często zwykle powtarzał na wycieczkach do lasu, na spacerach nad jezioro itd. Jest to nawoływanie się górali w Wogezach, bardzo ładne i dźwięczne. Po wyjeździe wszystkich Niemców całe towarzystwo wróciło jeszcze do stołu i piło herbatę, ale ja poszłam prosto do swego pokoju i naturalnie myślałam o tym, co tam sam jeden pędzi w ciemną noc w niepewność, naprzeciw swemu przeznaczeniu i ani się spostrzegłam, jak znalazłam się na kolanach przed świętym obrazkiem, gorąco modląc się za niego, łzy stanęły mi w oczach, a za chwilkę rozpłakałam się na dobre. Przy pożegnaniu ze wszystkiemi...

_____________________

1 Dumm bis zu Ende - niem. beznadziejnie głupia.


Powiększ...

||««pierwsza   |«poprzednia  -  62  63  64  65  66  67  68  69  70  71  72  -  następna»|   ostatnia»»||