Janina Niemczynowicz — Pamiętnik 1916-1919
|
||««pierwsza |«poprzednia - 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 - następna»| ostatnia»»||
68 z 73 | [31 października 1918] ... Niemcami wszystkie panie płakały, ja tylko panowałam nad sobą, byłam spokojną i jakby obojętną, lecz teraz, jak mnie nikt nie widział, jak byłam tylko ze swemi myślami, nie mogłam już dłużej panować nad sobą i to co czułam, musiało się przez łzy wylać. Nazajutrz w całym domu wydawało mi się tak pusto i nie moglam się oswoić z myślą, że jego już nie ma - jak tylko słyszałam prędsze kroki na korytarzu, zdawało mi się w pierwszej chwili, że to on, ciągle też wydawało mi się, że dolatują mnie jakieś dźwięki i że to on gra i dopiero potem orjentowałam się, że go niema. Chciało mi się koniecznie jakiej fizycznej pracy, choćby drzewo rąbać, na szczęście zaczęto znowu kroić marchew do suszenia, więc i ja wzięłam fartuch i prawie cały dzień kroiłam z wielkim zapałem, że aż wszyscy się dziwili i sprawiało to mi wielką ulgę i przyjemność. Wszystkie panie były mocno ponerwowane, ciągle wspominały Niemców i popłakiwały, tylko ja byłam spokojna, jak zwykle. 7 grudnia [dopisek:] 1918 r. Warszawa Wczoraj wypisałam się ze szpitala; chorowałam na hiszpankę i bronchit; jest mi jeszcze ogromnie słabo, na piersiach jakiś ciężar, kaszlę i pluję z krwią, apetytu też jeszcze nie mam prawie żadnego. Ogromnie się obawiam, żeby znowu nie odpaść lub nie dostać zapalenia płuc, bo wtedy, to już na pewno kipnęłabym. Przechorowałam w domu, ale taki miałam zły dogląd, bo Anulki cały dzień nie ma w domu, a o ile jest to tak jakoś niechętnie wszystko robi, że nie ma najmniejszej ochoty poprosić ją o cokolwiek; i tak cały dzień leżałam samiutka jedna bez żadnej opieki, tylko poczciwy dok- ... [Tu w tekście brakuje 4 stron, tj. jednej składki zeszytowej.] [Data nieznana, prawdopodobnie 7 grudnia 1918 cd.] ... jest dużo. Ja tak sobie myślę, że żeby broń Boże z nim się co stało, to wszystko mogłoby upaść i wojsko, i Polska, ale nie daj tego Boże! Niedawno na jakiejś zabawie w ogrodzie Bernardyńskim spotkałam Antosia Zuncewicza i Jurasia Feglera; Antosia poznałam, bo widziałam go ostatnim razem jak już był kadetem może w trzeciej klasie, ale Jurasia, to musiano mi przedstawić, bo bym go nie poznała - z nim ostatnim razem widzieliśmy się w Tarnowie, to ja wtedy byłam w drugiej klasie. Bardzo ucieszyliśmy się z tego spotkania, cały czas spacerowaliśmy we trójkę i przypominaliśmy dawne czasy, jak to my w Tarnowie lub w Radziwiniszkach bawiliśmy się w chowanki, pikiera, pałeczkę sztukałeczkę, świnki i.t.d. Przyjemne bardzo sa takie wspomnienia z dzieciństwa! Zaraz na drugi dzień "pan Antoni" przyjechał do nas z ordynansem, który został u nas, a my z nim pojechaliśmy konno; Antoś ogromnie zaczął się do mnie przystawiać, to jakieś głupie komplementy gada, to łapie za rękę i ściska, aż mu dobrze powiedziałam, to teraz już jest jak się należy. Głupi on jest w ogóle bardzo, żadnego zdania wyrobionego, żadnych zasad poważniejszych ani wznioślejszych myśli - tylko rozbzikowany, rozśmieszony; co to za człowiek! No ale sympatyczny, wesół. Juraś znowu milczący i bardzo poważny, mało z nim rozmawiałam, więc nie wiem dokładnie jakim jest, ale wygląda "solidniej". Żaden chłopiec nigdy mi się nie podoba! Wszyscy oni wydają mi się głupi i źli i brzydcy w porównaniu z panem Albertem - przekonuję się, że ja jednak o nim nigdy nie zapomnę, gdyż... | Powiększ... |
||««pierwsza |«poprzednia - 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 - następna»| ostatnia»»||