Prof. Janina Niemczynowicz
Zobacz też: Pamiętnik Niny |
Uczyła historii i logiki. Przezwiska: "Ciota", "Ciotka". W rodzinie: "Nina". Ur. 1900, zm. 24.09.1984 w Warszawie. Z domu Dauksza. Ukończyła studia filozoficzne na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Wyszła za mąż za Mariana Niemczynowicza, miała 2 dzieci. Po wojnie mieszkała w niedużym mieszkaniu w Warszawie przy ul. Grójeckiej 35, w kamienicy tuż przy placu Narutowicza, a pod koniec życia w bloku spółdzielczym, wzniesionym w 1968 roku, przy ulicy Grójeckiej (wejście od ul. Niemcewicza). Na emeryturę przeszła w 1969 r. Do późnej starości jeździła z mężem w Tatry i odbywała piesze wędrówki. Córka Krystyna Łuniewska, geolog, 7 czerwca 1977 r. w wieku 43 lat zginęła w wypadku samochodowym. Syn Janusz wyemigrował do Szwecji. Półtora miesiąca po śmierci prof. Janiny Niemczynowicz zmarł 90-letni wówczas mąż - oboje zostali pochowani na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Brat prof. J. Niemczynowicz, artysta malarz, zginął na początku II wojny światowej, zamordowany przez Sowietów w Starobielsku. Jest autorką pamiętnika 1916-1919 (patrz: "Pamiętnik Niny"). Osoba wyjątkowa. Uchodziła za jednego z najlepszych nauczycieli w szkole. Doskonały wykładowca, jako pedagog wymagająca, ale bardzo sprawiedliwa, wrażliwa na indywidualne problemy uczniów. O niejednym uczniu wiedziała więcej niż ktokolwiek inny, niektórym zastępowała oficjalnego wychowawcę klasy. Uczyła dobrego wychowania, taktu, skromności, sama dając przykład swoją postawą. Znana była z tego, że o nikim nie mówiła źle, zawsze umiała znaleźć pozytywne strony trudnych charakterów i kłopotliwych sytuacji. Jako osoba poważna miała poczucie humoru. Rozbawiło ją, kiedy się dowiedziała, że uczniowie nazywają ją "Ciota". Powiedziała wówczas: "Tak mnie wołają, jak mnie widzą, a wzrok mają lepszy niż ja". Wielka patriotka, m.in. organizatorka sympozjum historycznego "1000-lecie Państwa Polskiego" w 1966. Była także animatorką Koła Miłośników Sztuki. Dzięki niej młodzież często i chętnie chadzała do teatru, muzeów, na ważne wystawy artystyczne. W nauczaniu kładła nacisk na historię Polski. Uczyła metod historycznych, między innymi dbała o to, by uczniowie wiedzieli, czym jest źródło historyczne i jak należy poddawać je krytyce. Negowała historiozofię marksistowsko-leninowską, która eksponuje stosunki gospodarcze, polityczne i społeczne kosztem elementów narodowych, patriotycznych i wypacza rolę elit i jednostek w rozwoju narodu, a wszelkie zdarzenia dziejowe spowadza do "walki klas". Uważała, że marksiści zamiast przedstawiać historię, sztucznie prowokują nieporozumienia społeczne. Polska jako kraj wielonarodowy była dla Zachodu i Wschodu wzorem tolerancji. W Polsce nie było inkwizycji, nie palono czarownic, nie tworzono więzień dla chorych psychicznie, tu schronienie znajdowali Żydzi i wyznawcy różnych religii. Mówiła także: można rozumieć dzieje bez znajomości dat słynnych bitew, ale nie można bez znajomości epok, władców, życiorysów ważnych postaci i szeroko rozumianej historii kultury. "To jednostki lub niewielkie grupy wpływały na losy świata, a nie klasy społeczne, których de facto nigdy nie było. Hetman wielki koronny Jan Zamoyski w ciągu roku więcej robił dla lubelszczyzny i jej ludności niż rządy PRL-u w latach 1945-1965, nie mówiąc już o tym, co przez całe pracowite życie zdziałał dla całej Polski. A to tylko jeden z tysięcy przykładów jednoznacznie potępianego przez komunizm feudalizmu". "Jeśli można mówić o zróżnicowaniu społeczeństwa - głosiła - to między innymi w sensie ekonomicznym (byli ubodzy i bogaci chłopi, uboga i bogata szlachta), ale przede wszystkim kulturowym, a pojęcie «klasa społeczna» należy zastąpić pojęciem «warstwa społeczna». Tak zwaną «klasę społeczną» wprowadzono do oficjalnej doktryny po to, żeby nas skuteczniej równać w dół, a wymyślili to Engels w spółce z Marksem, sądząc, że dzięki temu ich mocodawcy opanują świat". W tamych czasach takie słowa wymagały wielkiej odwagi. Można było stracić nie tylko pracę, ale i życie. Do tych opinii historyczno-filozoficznych uważny uczeń łatwo mógł już dodać samodzielnie: "...i pośrednio do celów propagandowych, żeby nas ogłupić. Mało brakuje, a to im się uda, bo ludzie są albo łatwowierni, albo liczą na to, że się załapią przy żłobie. Niestety, żłób jest dla niewielu wybranych". My uczniowie pod wpływem Pani Profesor tak myśleliśmy naprawdę. Uczyła nas samodzielności, choć nie wszyscy z tego w późniejszym życiu skorzystali. Łatwo też zauważyć, że te nauki z lat 60. XX w. nie straciły na aktualności. Dziś zmieniły się metody (na postmodernistyczne, nowosocjalistyczne), ale cel jest wciąż ten sam - ujednolicenie ludzkości, rozbicie struktur społecznych, aby osiągnąć globalizm i utworzyć imperia. |
Pewnego dnia, było to wiosną 1963 r., rozpoczęła lekcję wierszem Adama Asnyka "Do młodych": Chętnie - wraz z mężem - spotykała się poza szkołą z uczniami zainteresowanymi historią Polski, zwłaszcza najnowszą, wymagającą komentarza korygującego oficjalną doktrynę PRL-u i uzupełniania wiadomości wykraczających poza program szkolny. Od niej uczniowie dowiadywali się o ataku Sowietów na Polskę 17 września 1939 r., o zbrodni katyńskiej, Armii Krajowej i męczeństwie powojennych patriotów z WiN (Ruch Oporu bez Wojny i Dywersji "Wolność i Niezawisłość", dziś zwani Żołnierzami [przez komunę] Wyklętymi). Do jej ukochanych uczniów należał m.in. świetnie się zapowiadający, przedwcześnie zmarły historyk Wojciech Jannasz (kurs 1953-1954), który w czasie studiów był częstym gościem w Jej domu. Trzeba przyznać, że w szkole byli również inni nauczyciele, jak na przykład dyrektor Donat Machowski, którzy potrafili nam te prawdy przekazywać, niekoniecznie na lekcjach czy na zbiórkach harcerskich i niekoniecznie wprost. Pod tym względem pogorszyło się dopiero w latach 70., kiedy powstała "Harcerska Służba Polsce Socjalistycznej" (HSPS). Tymczasem jednym z takich nauczycieli był Stanisław Szadkowski, umiarkowany politycznie "Stasio", który jako kuzyn komunisty i ważnej postaci politycznej generała Wojciecha Jaruzelskiego coraz bardziej przybierał pozę zwolennika ustroju PRL-u, m.in. wstąpił do PZPR-u. Odciął się od religii i Kościoła. W głębi duszy chyba jednak zawsze myślał inaczej niż typowi działacze polityczni i propagandziści. Mieszkał w tym samym budynku co prof. Niemczynowicz i zdarzało się, że uczniowie najpierw szli do Niej, potem do Niego, lub odwrotnie. Pewnego razu, kiedy ktoś opowiedział mu o wizycie u Pani Profesor i rozmowach z Nią, odparł: "Tak powiedziała? Skoro tak powiedziała, to chyba trudno jej zaprzeczać". Sygnał ze strony Stasia był czytelny. A to wystarczyło. Niejeden przestał nazywać Ją "Ciotą", nabrał szacunku. Szadkowski niewątpliwie był dla młodzieży autorytetem. Nieraz poprawiała rzekome lub zniekształcone fakty podawane przez podręczniki historii, wtrącając niby mimochodem i bez dodatkowych uwag sprostowania albo uzupełnienia typu: "«Wielki Proletariat» Ludwika Waryńskiego sprzeciwiał się niepodległości Polski", "Kostka-Napierski był na usługach Szwedów i Bohdana Chmielnickiego", "Kto wcześnie stracił rodzinę albo się z rodziny wyłamał, ten bywał podatny na wpływy antypolskie". Takie słowa zapadały uczniom głęboko w pamięć. Ostatnią z przytoczonych opinii można by odnieść do gen. Jaruzelskiego i pośrednio do prof. Szadkowskiego, ale poczciwa prof. Niemczynowicz chyba nie ich miała na myśli. Była prostolinijna, jeśli czyniła aluzje, to na pewno nie do osób. Uznała, że szkoła powinna mieć patrona. Zaproponowała, aby został nim król Kazimierz Wielki. Komunistyczne władze przyjęły ten pomysł z niechęcią. Na patrona wyznaczono socjalistycznego pisarza Andrzeja Struga (Tadeusza Gałeckiego), jak się po cichu mówiło, "złośliwie, na przekór". Ciężko przeżyła tę porażkę i nie wahała się na lekcjach historii odważnie komentować decyzji Ministerstwa Oświaty, w domyśle PZPR-u. Uważała jednak, że ostatecznie "Strug to dużo lepsze wyjście niż proponowani przez niektórych mordercy Janek Krasicki i Władysław Hibner". Kiedy wdowa po Strugu, Nelly Strugowa-Gałecka odwiedzała szkołę w związku z różnymi uroczystościami, prof. Niemczynowicz przynosiła z domu kruche ciasteczka. W ramach kółka historycznego organizowała niezapomniane spotkania ze swoim kolegą ze studiów w Wilnie, wybitnym pisarzem i historykiem - Pawłem Jasienicą. Na lekcjach czytała fragmenty jego książek albo streszczała wyrażane w nich poglądy historyczne jako najlepsze komentarze do właśnie omawianego tematu. Ponieważ 174 Warszawska Drużyna Harcerzy "Błękitna" nosiła imię Stanisława Żółkiewskiego, Pani Profesor pewnego razu przygotowała dla kółka historycznego ilustrowany mapami wykład o oblężeniu Smoleńska i zwycięskiej bitwie pod Kłuszynem (1610), a koleżanki ze starszej klasy opowiedziały o wkroczeniu hetmana Żółkiewskiego na dwa lata do Moskwy, detronizacji cara Wasyla IV Szujskiego i obwołaniu carem Rosji królewicza polskiego Władysława IV Wazy. Piotr Müldner-Nieckowski, 2009, uzup. 2013 [ Na górę ] |
Fot. ze zbiorów Ryszarda Cichego (www.rci.lap.pl/familia/pl /familyframe.htm) |
Janina Niemczynowicz (na pierwszym planie), 2. poł. lat 60. XX w. Fot. Maria Domozych-Rapacka |
Stare Powązki, IV brama, kwatera "e", w rzędzie 2, grób 18. Po wejściu IV bramą iść na prawo, wzdłuż muru dróżką betonową, szukać po lewej. Płyty z czarnego granitu porośnięte bluszczem.
|